Czego nauka nie jest w stanie nam powiedzieć?*

Del Ratzsch

 

Wiedza o tym, co nauka jest w stanie powiedzieć, jest równie ważna, jak o tym, czego powiedzieć nie potrafi. Wiele z rzeczy, o których traktuje ten rozdział, powinno być oczywiste. Tym bardziej niepokoi fakt, że trzeba o tych sprawach mówić. Współcześnie jednak wiele rzeczy, które powinny być oczywiste, zostało zapomnianych, odrzuconych lub jest ignorowanych.

Jednym z ograniczeń nauki jest jej niezdolność do udowodnienia swoich osiągnięć. Choć istnieje ograniczenie stopnia pewności teorii naukowych, to nie ma ograniczenia zasięgu nauki. Ale jeśli jakaś część rzeczywistości leży poza granicami nałożonymi na naukę przez jej metody, to ta część rzeczywistości znajdzie się poza obszarem kompetencji nauki. A jeśli pojmowanie wiedzy sztucznie ograniczymy do wiedzy naukowej, to zamkniemy sobie i swoim przekonaniom dostęp do ważnej części tego, co istnieje.

 

Fundamenty nauki

Pierwsze pytanie musi być takie: Czy są takie obszary, na temat których sama nauka bezpośrednio nie jest w stanie się wypowiedzieć? Takich obszarów jest wiele. Zacznijmy od tego, że nauka nie potrafi uzasadnić ani metody naukowej, ani założeń, na których ta metoda się opiera. Weźmy na przykład pod uwagę zasadę jednostajności przyrody. Jak mówiliśmy wcześniej, okazuje się, że zasada ta nie jest wynikiem badań naukowych, bo jest założeniem, dzięki któremu nauka może osiągać swoje wyniki. W świetle tego założenia interpretuje się obserwacje i dane empiryczne. Ta rola zasady jednostajności jest potwierdzona przez status ochronny, jaki przysługuje jej w nauce. Gdy sprawy toczą się inaczej, niż tego wymagają najnowsze teorie, nie wnioskujemy na tej podstawie, że od wczoraj przyroda zmieniła reguły funkcjonowania. Raczej wnioskujemy, że coś jest nie tak z naszymi teoriami.

Podobne uwagi stosują się do innych fundamentalnych założeń nauki. Trzeba przyjąć jakieś założenia, by mieć od czego zacząć, tak jak w geometrii, w której nie da się przeprowadzić dowodów nie mając wcześniej aksjomatów. Aksjomatów nie uzyskuje się z systemu. Są one hakami, na których zawieszony jest cały system i bez których systemu tego w ogóle by nie było. Podobnie w nauce muszą istnieć jakieś metodologiczne presupozycje, od których można zacząć, i nie są to wyniki uprawiania nauki. (Bywa też odwrotnie: czasami wyniki naukowe lub ich brak mimo oczekiwań skłaniają ludzi, by przemyśleć podstawowe zasady, ale te przemyślenia mają w istocie charakter filozoficzny, a nie czysto naukowy.)1Zob. W. H. Newton-Smith, Rationality of Science, Boston 1981; T. Kuhn, The Essential Tension, Chicago 1977; wyd. pol. T....

Jeśli więc przyjmowanie podstawowych założeń nauki jest uzasadnione (jeśli ich akceptacja jest prawomocna i racjonalna), uzasadnienie to musi opierać się na czymś innym niż metoda naukowa. W takim razie albo nauki nie da się uzasadnić, albo istnieje jakaś nienaukowa podstawa uzasadniająca akceptację nauki. Dlatego nauka nie tylko nie może wykazać słuszności swoich własnych podstaw (z czego wynika, że są obszary wykraczające poza kompetencje nauki), ale jeśli akceptujemy naukę wraz z jej założeniami, to musi istnieć jakaś inna podstawa dla akceptacji przynajmniej niektórych przekonań. Stąd wniosek, że nauka nie może być jedynym prawomocnym źródłem naszych przekonań. Osoby twierdzące, że nauka jest kompetentna, by wypowiadać się na każdy temat, albo że jest jedyną wiarygodną metodą podejmowania jakichkolwiek zagadnień, poważnie się mylą.

 

Ostateczne podstawy

Jeśli tylko wtedy możemy racjonalnie akceptować naukę, gdy jesteśmy gotowi przyznać, że jej kompetencje nie są uniwersalne, to jakie obszary mogą znajdować się poza jej uprawnionym zasięgiem?

Po pierwsze, nauka nie może podać żadnego ostatecznego naturalistycznego czy mechanistycznego wyjaśnienia badanego przez siebie wszechświata. Współcześnie fizycy mówią o fluktuacjach w próżni, które jakoś się rozrosły i wytworzyły wszechświat. Jak niedawno wyjaśniał jeden z fizyków, „Nasz wszechświat jest po prostu jedną z tych rzeczy, które zdarzają się od czasu do czasu”2E. Tryton, cytowany w „Science Digest”, Czerwiec 1984, s. 1.. To jednak nie wyjaśnia, dlaczego próżnia miałaby mieć własności, które umożliwiałyby zachodzenie fluktuacji zdolnych do utworzenia wszechświata. By podać takie wyjaśnienie, trzeba odwołać się do jakichś wcześniejszych zasad. By naukowo wyjaśnić te podstawowe zasady, trzeba odwołać się do podstaw tych podstawowych zasad, a aby wyjaśnić te ostatnie, musimy odwołać się do zasad jeszcze bardziej podstawowych itd. W końcu trzeba przyjąć jakieś zasady podstawowe jako dane, a ich przyjęcie a fortiori nie będzie ani wynikiem badań naukowych, ani zasady te nie będą przez naukę wyjaśniane.

Niektórzy fizycy poruszeni głębokim związkiem między obserwatorem i tym, co obserwowane, o czym mówią niektóre interpretacje mechaniki kwantowej, proponowali różne formy wspomnianej wcześniej zasady antropicznej próbującej powiązać fakt naszego istnienia z różnymi ograniczeniami nałożonymi na podstawowe własności fizyczne wszechświata3Zob. przypis 3 w rozdz. 3..

Niezależnie od tego, czy potraktujemy te próby jako obiecujące, widać, że kiedy pojawiają się zagadnienia takie jak ostateczne pochodzenie wszechświata, nie da się skutecznie zastosować metody naukowej. W obliczu nieprzydatności nauki w rozstrzyganiu tego problemu niektórzy uważają, że w ogóle nie jesteśmy w stanie owocnie podejmować takich zagadnień. Krótko mówiąc, gdzie metoda naukowa nie działa, tam jesteśmy skazani na czyste spekulacje, subiektywne osądy, uprzedzenia i ignorancję. Jakkolwiek jest to stanowisko powszechnie przyjmowane, zobaczyliśmy już, że jest błędne. Jeśli sama nauka jest uprawniona i może być racjonalnie akceptowana, to skoro nie może sama siebie uzasadnić, muszą istnieć jakieś inne sposoby jej uprawomocnienia. Ceną za pogląd o nauce jako jedynej wartościowej podstawie dla przekonań jest brak prawomocności samej nauki, a to wydaje się być ceną zbyt wielką.

 

Ostateczny cel

Nauka zwyczajowo nie pyta także o ostateczny cel naszego istnienia albo istnienia wszechświata. Dlaczego? Kusi odpowiedź, że celów się po prostu nie obserwuje, a przez to nie da się ich badać metodami nauk przyrodniczych, które opierają się na obserwacji. Ale nauka niemal rutynowo i całkiem poprawnie radzi sobie z rzeczami, które nawet z zasady nie są bezpośrednio obserwowalne – elektrony, kwarki, pola itp. (Choć naukowcy często mówią o obserwowaniu takich rzeczy, to znaczenie, jakie przypisują słowu „obserwacja”, odbiega od powszechnie przyjętego.) Dlatego sama nieobserwowalność nie stanowi przeszkody dla badań naukowych. Oczywiście te teoretyczne obiekty i procesy są przy pomocy reguł korespondencji powiązane z tym, co empiryczne, ale zasadniczo nie widać powodu, dla którego należałoby wykluczać możliwość związków między celami a tym, co można zaobserwować.

W rzeczywistości stale łączymy obserwacje z wnioskami na temat ludzkich celów, zamiarów itp. Nasze życie wśród ludzi zależy od naszych przekonań odnośnie ich celów, zamiarów i stanów umysłowych, a często nabywamy tych przekonań na drodze, powiedzmy, obserwowania tego, jak one się, powiedzmy, uzewnętrzniają. W przeszłości cel (czy teleologia) był w nauce kategorią naczelną i pełnił funkcję objaśniającą i interpretującą. Związki między rzeczami obserwowanymi a celami leżącymi u ich podłoża postrzegano jako na tyle silne, że aż pozwalające na uznanie, iż empiryczne badanie przyrody może być źródłem wiedzy o Bogu. Jeszcze w dziewiętnastym wieku poszukiwanie takich związków było popularnym zajęciem wśród naukowców.

Pojęcie celu popadło jednak w nauce w niełaskę. Ważnym powodem było to, że odwoływanie się do celu zaczęto postrzegać jako mniej owocne niż bardziej naturalistyczne wyjaśnienia zjawisk przyrodniczych. Nie chodzi o to, że próby wyjaśniania polegające na odwołaniu do ostatecznego celu uznawano z gruntu za irracjonalne albo że myślano, iż celów z zasady nie da się powiązać z obserwacją, ale o to, że naukowcy zaczęli uważać, iż lepiej by było, gdyby byli w stanie łączyć ze sobą różne rzeczy, przewidywać, zobaczyć jak wszystko działa oraz próbując wyjaśnić fizyczne obiekty i zdarzenia na sposób mechanistyczny i naturalistyczny – sposób, w którym nie było miejsca na bezpośrednie odwołanie do Boskiej aktywności, celów itp. Stąd wzięły się nauki przyrodnicze.

Oczywiście fakt, że nauka z zasady nie odwołuje się do idei celowości, w żadnym razie nie oznacza, że idea ta nie jest sensowna i ważna.

 

Redukcje

Ograniczenie nauki w praktyce do koncepcji naturalistycznych jest być może zupełnie słuszne, o ile zdajemy sobie sprawę z tego, co robimy i o ile nie próbujemy narzucić tych ograniczeń na obszary, dla których koncepcje naturalistyczne są nieadekwatne czy niewłaściwe. Metoda badawcza świadomie ograniczona do naturalistycznej (lub czysto materialistycznej czy mechanistycznej), nie będzie się nadawać do fundamentalnych zagadnień moralności i wartości, psychologii, teologii i religii, filozofii, a także niektórych innych obszarów.

Większość filozofów i naukowców zdaje sobie sprawę z tych ograniczeń, ale inni nie zgadzają się z ideą granic nauki. (Ta niechęć jest różnie motywowana, ale niektóre z powodów mają charakter antyreligijny.) Osoby przyjmujące koncepcję nauki jako ograniczonej do tego, co materialne, ale które chcą, aby jej autorytet i kompetencje uznać za nieograniczone, na dwa sposoby odpowiadają na twierdzenie, że w nauce nie stosuje się pojęć z etyki, filozofii, teologii itp. Pierwszy polega po prostu na negowaniu wartości takich pojęć, argumentowaniu, że są one nieważne czy nawet wewnętrznie sprzeczne. Inna reakcja polega na przyznaniu im prawomocności przy jednoczesnym poprawianiu ich „niedoskonałości” przez formowanie ich (albo wykoślawianie) na kształt uznany za spełniający wymogi nauk przyrodniczych.

Pierwsze podejście było bardzo popularne wśród pozytywistów, ale trudno traktować je poważnie. Jeden z powodów jest taki, że teoria znaczenia, według której zdanie „zabójstwo jest moralnie złe” nie tylko nie jest prawdziwe, ale nawet nie ma sensu, sama siebie obala.

Druga z tych alternatyw (przyjmowana przez osoby uznające, że należy rozszerzyć kompetencje nauki) przyjmuje różne formy zależnie od tego, o jaki konkretnie obszar kompetencje nauki miałyby zostać rozszerzone. Jedna cecha jest jednak wspólna dla nich wszystkich: jeśli obecnie używane metody nauk przyrodniczych rzeczywiście nie nadają się do tych obszarów, to rozszerzanie zakresu nauk przyrodniczych na te dziedziny nieuchronnie będzie pociągało za sobą ich redukcję w pewnym aspekcie i jakiś wycinek rzeczywistości zostanie zniekształcony tak, aby dał się wepchnąć do nieodpowiedniej klatki pojęciowej.

Przyjrzyjmy się krótko temu, jak takie rozszerzanie nauki (lub redukowanie rzeczywistości) działa w przypadku konkretnych problemów w dziedzinie moralności.

Próby „naukowego” badania moralności były w dwudziestym wieku w niektórych kręgach podejmowane bardzo chętnie. Jednym z lepiej znanych zwolenników takich badań była antropolog Ruth Benedict4Zob. przykładowo R. Benedict, Anthropology and the Abnormal, „Journal of General Psychology” 1934, 10, s. 59-80, fragmenty przedrukowano w:.... Zgodnie z jej założeniem, jeśli jest w etyce coś wartościowego, to musi to być coś, co będą mogli odkryć „wyszkoleni obserwatorzy.” W konsekwencji pojęcia takie jak słuszny, niesłuszny, moralny czy niemoralny stosować się miały (jeśli w ogóle do czegokolwiek) tylko do tego, co antropolodzy byli w stanie zidentyfikować na podstawie empirycznych badań kulturowych.

Ale oczywiście nie da się bezpośrednio obserwować słuszności czy niesłuszności jakiegoś działania, a przynajmniej nie zmysłami fizycznymi. Można obserwować działania, które są złe lub być może postrzegać je jako złe, ale sama w sobie niesłuszność działania nie jest elementem ani czyichkolwiek raportów z doznań zmysłowych, ani wydruków z urządzeń rejestrujących. Co więc antropolog może obserwować? Przede wszystkim antropolog może określić, w co wierzą członkowie danej kultury, jakie mają preferencje, co pochwalają, co ganią itd. Krótko mówiąc, wytrenowany obserwator może odkryć wzorce kulturowe ludzkich postaw. Ale nawet tu pojawiają się problemy. Jeśli pojęcia moralne należy konstruować na podstawie tego, co da się zaobserwować, i jeśli tym, co się obserwuje, są postawy ludzi, to moralność szybko staje się tożsama z tymi postawami. Moralne jest to, co aprobowane przez kulturę. Niemoralne jest to, czego kultura nie aprobuje. Co więcej, ponieważ różne kultury wydają się prezentować różne postawy, jesteśmy zmuszeni do wniosku, że sama moralność jest zmienna (a nie tylko przekonania moralne). W efekcie otrzymujemy subiektywny relatywizm etyczny.

Subiektywny relatywizm jest popularny i ma wiele zalet. Na przykład, jeśli moralność zależy jedynie od ludzkich opinii, to nie musimy się obawiać, że zostaniemy pociągnięci do odpowiedzialności na postawie jakichś boskich standardów. Nie musimy się martwić, że nasze przekonania moralne mogą być błędne. To nasze przekonanie, że coś jest słuszne, czyni to słusznym. Nieważne zatem, co uważamy, o ile tylko jesteśmy szczerzy. W rzeczy samej jest to wygodne.

Oprócz jednak problemów tego stanowiska, jakie w nim można dostrzec z perspektywy chrześcijańskiej, upada ono na sposób mniej więcej analogiczny do pozytywizmu. W kontekście subiektywnego relatywizmu naturalnie pojawia się pytanie, a co z sytuacją, gdy dana osoba uważa, że słuszne jest wymordowanie wszystkich jego sąsiadów? Według standardowej odpowiedzi, byłoby to społecznie nieaprobowane, a przez to niesłuszne, nawet jeśli dana jednostka uważa inaczej. Ale co w sytuacji, kiedy jakieś społeczeństwo uważa, że wymordowanie sąsiednich społeczności (lub jakiejś mniejszości wewnątrz tego społeczeństwa) jest moralnie dopuszczalne? (To w historii się zdarzało.) Czy nie będzie w porządku, jeśli się za to zabiorą?

Jedyna odpowiedź, jaką subiektywizm relatywistyczny może się bronić, wydaje się taka: ta nieuzasadniona krzywda wyrządzona innym ludziom jest czymś złym niezależnie od tego, kim jest lub co uważa dana osoba czy społeczeństwo.  Ale odpowiedź ta rozbija połączenie między moralną koncepcją tego, co niesłuszne, a tym, co obserwowalne (postawa społeczeństwa). Jeśli ten związek zostanie zerwany, cały projekt zostaje zagrożony, bowiem opiera się on na idei powiązania pojęć moralnych z tym, co można zaobserwować5Podobną opinię wygłasza A. Holmes, Ethics, Downers Grove 1984, s. 20..

Wydaje się, że jedynym sposobem na to, by wyniki takiego rozszerzania nauki na etykę nadawały się do przyjęcia, jest porzucenie głównej idei tego rozszerzania w jego centralnym punkcie. A to wydaje się wskazywać, że nawet z czysto filozoficznego punktu widzenia błędne jest rozszerzanie w taki sposób nauk przyrodniczych na etykę.

Można podawać też inne przykłady (z filozofii, psychologii, teologii), ale reguła jest już jasna. Nauki przyrodnicze mają swoje ograniczenia i rozciąganie jej poza właściwe dla niej granice wiąże się z kosztami po stronie obszarów, którymi nauka miałaby się zająć i brakiem jakichś szczególnych korzyści – szczególnie jeśli ktoś używa przestarzałej koncepcji nauki, co niemal zawsze ma miejsce w przypadku osób podejmujących się takich prób.

Tym, co odróżnia te inne obszary zarówno od nauk przyrodniczych, jak i od siebie nawzajem, jest stosowanie charakterystycznych dla nich pojęć opisowych i wyjaśniających, które nie są właściwe dla samych nauk przyrodniczych, ale są kluczowe dla danego obszaru. Na przykład nie można uprawiać etyki bez takich pojęć jak słuszneniesłuszne (oraz sprawiedliwe). Teologia traci swoją treść, jeśli nie można w niej mówić o Bogu, grzechu i zbawieniu. A wszystkie te trzy obszary wymagają odwołania do pojęcia odpowiedzialności.

Czy te lub inne pojęcia można zredukować do pojęć występujących w naukach przyrodniczych? Czy te wyjaśnienia dają się zredukować do wyjaśnień podawanych przez nauki przyrodnicze? Odpowiedź wydaje się przecząca. Jest raczej dość oczywiste, że na przykład pojęcie odpowiedzialności moralnej jest po prostu odmienne od tych, jakie można opracować na podstawie tego, czym dysponują czyste nauki przyrodnicze. To samo dotyczy kluczowych pojęć z innych obszarów. Nie udały się żadne konkretne próby takich redukcji.

Istnieje jeszcze jeden zestaw ograniczeń wpływających na naukę i to nawet we właściwej dla niej dziedzinie, czego skutki są trudne do oceny. Chodzi o ograniczenia związane z faktem, że naukę uprawiają ludzie. Uprawianie nauki zależy od podstawowych intuicji ludzkich odnośnie tego, co można, a czego nie można przedstawić w sposób pojęciowy i co z czym jest pojęciowo powiązane. Nauka jest zależna od różnych normatywnych koncepcji ludzkich na temat tego, jakie dane empiryczne są dobre, jakie wnioski można racjonalnie wyprowadzać i jaki jest poprawny sposób postępowania. Nauka jest zależna od ludzkich procesów myślowych, ludzkich możliwości postrzegania, granic ludzkiego pojmowania, dostępnej technologii i funduszy (które często zależą od kaprysów polityków).

W żadnej z tych dziedzin nie mamy dobrych powodów, by być przekonanym o własnej nieomylności, a nawet gdybyśmy mieli gwarancję, że jesteśmy zdolni unikac błędów i wypaczeń, to nie ma zbytnich powodów, by uważać, że zawsze będziemy z tej możliwości korzystać. Byłoby miłe, gdybyśmy dysponowali miejscem, do którego nie ma dostępu nasza omylność i nasza ograniczoność, ale jeśli chodzi o naukę, to nie stała się ona jeszcze takim miejscem.

 

Del Ratzsch

Przypisy:

  • 1 Zob. W. H. Newton-Smith, Rationality of Science, Boston 1981; T. Kuhn, The Essential Tension, Chicago 1977; wyd. pol. T. Kuhn, Dwa bieguny. Tradycja i nowatorstwo w badaniach naukowych, tłum. S. Amsterdamski, Warszawa 1985, s. 461-462; E. McMullin, Values in Science, „Proceedings of the Biennial Meeting of the Philosophy of Science Association” 1982, 2, s. 20-21.
  • 2 E. Tryton, cytowany w „Science Digest”, Czerwiec 1984, s. 1.
  • 3 Zob. przypis 3 w rozdz. 3.
  • 4 Zob. przykładowo R. Benedict, Anthropology and the Abnormal, „Journal of General Psychology” 1934, 10, s. 59-80, fragmenty przedrukowano w: The Problems of Philosophy, eds. W. Alston i R. Brandt, Boston 1974, s. 143-149.
  • 5 Podobną opinię wygłasza A. Holmes, Ethics, Downers Grove 1984, s. 20.

Informacje dodatkowe:

*Niniejszy tekst jest przedrukiem za zgodą wydawnictwa rozdziału pt. „Ograniczenia nauki. Czego nauka nie może nam powiedzieć?” z książki Dela Ratzscha, Nauka i jej granice. Nauki przyrodnicze z chrześcijańskiej perspektywy, przeł. Piotr Bylica, Wyd. Fundacja Prodoteo, Warszawa 2021.

Dodaj komentarz