Jezus: kłamca, szaleniec czy Pan?

Redakcja Contra Gentiles

Tekst zaznajamia ze starym, ale ciągle aktualnym argumentem na rzecz prawdziwości chrześcijaństwa. Jezus z Nazaretu twierdził, że jest Synem Boga, a nawet samym Bogiem. Sprawa jest prosta: Jezus albo był kłamcą (i to głupim, bo za tę nieprawdę skazano go na śmierć), albo szaleńcem (z czym trudno się zgodzić, biorąc pod uwagę to, z kim się utożsamiał, oraz powszechne uznawanie go nawet przez osoby niewierzące za wielki autorytet moralny), albo rzeczywiście był tym, za kogo się podawał. Jeśli nie był kłamcą ani szaleńcem, to zostaje tylko jedna możliwość.

 

Nawet u większości ateistów nie budzi wątpliwości przekonanie, że Jezus był wielkim nauczycielem moralności. Oto tylko jedna z opinii osób sceptycznie nastawionych do chrześcijaństwa, Johna Stuarta Milla (1806‒1873), należącego do ważniejszych filozofów, uznawanego za prekursora liberalizmu demokratycznego:

 

W życiu i naukach Jezusa dostrzegamy szczególną oryginalność połączoną z głębią zrozumienia, co nakazuje go zaliczyć do kategorii geniuszy, którymi nasz gatunek może się szczycić. Kiedy połączyć jego geniusz z przymiotami prawdopodobnie największego reformatora moralnego i męczennika, jaki kiedykolwiek żył na ziemi, to nie można powiedzieć, że religia dokonała złego wyboru, obierając akurat tego człowieka na idealnego przedstawiciela i przewodnika ludzkości. Bo nawet obecnie komuś niewierzącemu niełatwo byłoby znaleźć lepsze przełożenie zasady cnoty z abstrakcji na konkretne życie niż prowadzenie życia w taki sposób, aby Chrystus mógł to życie pochwalić1Słowa Milla cyt. za Josh McDowell, Przewodnik apologetyczny, tłum. Aleksandra Czwojdrak, Oficyna Wydawnicza „Vocatio”, Warszawa 2002, s. 155..

 

Mill zaliczał więc Jezusa do geniuszy, doceniał oryginalność Jego nauki i głębię zrozumienia, uznawał Go za idealnego przewodnika ludzkości, którego za wzór stawiać sobie może nawet osoba niewierząca.

Ateistom i w ogóle niechrześcijanom łatwo uznać, że oczywiście Jezus nie jest jedyną osobą w historii, którą można uznać za wielkiego nauczyciela moralności. Laozi, Konfucjusz, Budda, Gandhi ‒ to tylko niektórzy. Przyjmując ten pogląd, przyjmuje się jednocześnie stanowisko uznające uniwersalność zasad moralnych niezależnie od cywilizacji, w jakiej one występują. Skoro ci wszyscy nauczyciele moralności są godni uznania, to raczej oznacza, że nauczali tych samych zasad, przyjmowanych przez wieki (co nie znaczy, że przestrzeganych) przez wszystkich ludzi (a oni tylko je powtarzali, przypominali), dając też odpowiedni przykład swoim życiem. Żaden z nich nie był moralnym rewolucjonistą, nie wymyślał nowej moralności. Uznawany za największego współczesnego obrońcę wiary chrześcijańskiej Clive Staples Lewis (1898‒1963) pisał:

 

Podstawowa rzecz, którą trzeba powiedzieć jasno na temat chrześcijańskiej moralności międzyludzkiej, to fakt, że Chrystus nie przyszedł głosić żadnej całkowicie nowej moralności w tej dziedzinie. Złota zasada Nowego Testamentu („Czyńcie innym tak, jakbyście chcieli, aby i wam czyniono”) stanowi podsumowanie tego, co w głębi serca każdy uznawał za słuszne od zawsze. Prawdziwie wielcy nauczyciele moralności nigdy nie wprowadzają nowej moralności – tak czynią tylko szarlatani i oszuści. […] Prawdziwym zadaniem każdego nauczyciela moralności jest sprowadzanie nas raz za razem do starych, prostych zasad, których staramy się nie zauważać – to jak nawracanie konia do przeszkody, której nie przeskoczył, albo ciągłe powtarzanie z dzieckiem lekcji, od której chce się wymigać2Clive Staples Lewis, Chrześcijaństwo po prostu, tłum. Piotr Szymczak, Poznań 2002,  s. 87..

 

Zarówno więc wierzący, jak i niewierzący uznają szczególną wartość moralnych nauk Jezusa. Wypowiedź Milla pokazuje, że nawet ateiści dostrzegają Jego geniusz, głębię Jego nauki, uznają Go za wspaniałego człowieka.

 

Sedno problemu

I tu właśnie pojawia się problem, który nas interesuje. Ten geniusz, doskonały mędrzec, wzorzec moralny twierdził o sobie coś, co ateistom i niechrześcijanom w ogóle trudno zaakceptować. Twierdził bowiem, że jest Bogiem, że jest Synem Stwórcy świata, że ze swym Ojcem stanowi jedno. To coś zupełnie niedopuszczalnego także z punktu widzenia Żydów, a Jezus przecież mówił do nich, był jednym z nich. Lewis tak opisał tę sytuację:

 

[Bóg] wybrał […] sobie jeden lud i przez kilka wieków wbijał mu do głowy, jakim jest Bogiem – że jest tylko jeden i że obchodzi Go właściwe postępowanie. Ludem tym byli Żydzi, a Stary Testament opisuje proces wbijania im owych prawd do głowy.

Potem przyszedł prawdziwy wstrząs. Wśród tych samych Żydów pojawił się człowiek, który wypowiada się tak, jakby był Bogiem. Twierdzi, że wybacza grzechy. Mówi, że istniał od zawsze. Mówi, że przyjdzie osądzić świat, na końcu czasów. Dla jasności: wśród panteistów, na przykład Hindusów, każdy mógłby stwierdzić, że jest cząstką Boga, czy że on i Bóg to jedno – nie byłoby w tym niczego osobliwego. Ale ten człowiek ponieważ był Żydem, z pewnością nie miał na myśli takiego Boga. W ich języku Bóg oznaczał istotę poza tym światem, która stworzyła świat – nieskończenie różną od wszystkich innych istot. Kiedy to pojmiemy, zrozumiemy, że słowa tego człowieka były po prostu najbardziej wstrząsającą rzeczą wypowiedzianą kiedykolwiek przez ludzkie usta3Lewis, Chrześcijaństwo po prostu…, s. 59..

 

W twierdzeniach Jezusa o sobie, że jest tożsamy z Bogiem, zawiera się szczególnie szokująca dla Żydów kwestia, mianowicie: że On ma władzę odpuszczania grzechów, że wybacza grzechy, wszystkie grzechy. Coś takiego miało być właśnie zarezerwowane dla Boga. Jak pisał Lewis:

 

Otóż jeśli mówiący te słowa nie jest Bogiem, to stwierdza rzecz niedorzeczną aż do granic komizmu. Wszyscy rozumiemy, jak człowiek może wybaczyć złe uczynki popełnione przeciw niemu samemu. Możesz mi stanąć na nodze i wybaczę ci; możesz mi ukraść pieniądze i też ci wybaczę. Ale co sądzić o człowieku, któremu nikt na drodze nie stanął ani go nie okradł, a który ogłosiłby, że wybacza ci deptanie innym po nogach i kradzież cudzych pieniędzy? Takie postępowanie najłagodniej dałoby się nazwać komiczną błazenadą. A jednak to właśnie uczynił Jezus. Mówił ludziom, że ich grzechy są wybaczone, nie pytając o zdanie wszystkich innych, których te grzechy niewątpliwie zraniły. Bez cienia wahania zachowywał się tak, jakby był główną stroną, do której odnoszą się grzechy – niczym osoba, którą wszelkie występki obrażają najbardziej. Ma to sens, tylko jeśli naprawdę był Bogiem, którego prawa są łamane i którego miłość jest raniona w każdym grzechu. W ustach każdego, kto Bogiem nie jest, słowa te oznaczałyby moim zdaniem jedynie głupotę i zarozumiałość, nie mającą sobie równej w historii ludzkości4Lewis, Chrześcijaństwo po prostu…,  s. 60..

 

Jezus, uznawany nawet przez ateistów za wielkiego nauczyciela, ale i wzorzec moralności, mówił więc jednocześnie rzeczy, które zarówno Żydom, jak i ateistom (choć z różnych powodów) muszą wydawać się odrażające lub głupie. Lewis przekonywał, że nie można w spójny sposób przyjmować jedynie nauczania moralnego Jezusa i jednocześnie odrzucać to, co mówił o sobie:

 

Nie chciałbym, aby ktoś powiedział o Chrystusie tę najbardziej nierozumną rzecz, którą nieraz się o Nim słyszy: „Mogę uznać w Jezusie wielkiego nauczyciela moralności, ale nie przyjmę jego stwierdzenia, że jest Bogiem”. Akurat tego nie wolno nam mówić. Ktoś, kto byłby tylko człowiekiem, a zarazem mówił takie rzeczy jak Jezus, nie mógłby być wielkim nauczycielem moralności. Byłby albo szaleńcem – niczym człowiek, który utrzymuje, że jest sadzonym jajem – albo szatanem z piekła rodem5Lewis, Chrześcijaństwo po prostu…, s. 60-61..

 

Są więc trzy możliwości:

 

Kłamca

Może Jezus to oszust. Ale pamiętajmy, co to za oszustwo. Kłamałby w nie byle jakiej sprawie. Zdobył sobie zaufanie wielu ludzi i kazał im jednocześnie wierzyć w bluźnierstwo. Skłaniałby więc ich do najgorszego z grzechów przeciwko Bogu. Postąpiłby zatem iście diabelsko. Trudno jednak uznawać Jezusa spójnie pod względem logicznym za jednocześnie wielkiego człowieka (tylko człowieka) i wzorzec moralności oraz za tak złośliwego oszusta, skazującego na potępienie tych, co Mu uwierzyli.

No, chyba że sam Jezus wcale nie wierzył w Boga. Może był ateistą i robił sobie z Żydów tylko żarty albo chciał ich zdenerwować. To wydawałoby się spójne z hipotezą o oszuście. Przyjmując jednak tę możliwość, trzeba by uznać, że Jezus to jednocześnie wielki głupiec, bo właśnie za bluźniercze stwierdzenie o byciu Synem Boga został skazany na śmierć. Jeśli więc sam w to nie wierzył, to był po prostu głupi.

Ale znowu, nie można przyjmować spójnie, że jednocześnie był geniuszem i wzorcem do naśladowania oraz głupcem.

 

Szaleniec

Trzeba więc raczej przyjąć, że Jezus był przekonany o prawdziwości tego, co mówił o sobie. Nie wynika z tego, że Jego twierdzenia były prawdziwe, bo mógł po prostu być szalony, niespełna rozumu. Mógł być chory psychicznie jak ktoś, kto uważa się za Napoleona, choć nim nie jest.

Ponownie weźmy pod uwagę skalę tego błędu, ewentualnego zaburzenia lub choroby. Jezus nie identyfikował się z żadnym innym człowiekiem, nie twierdził, że cierpi, będąc mężczyzną uwięzionym w ciele kobiety albo jaszczurką uwięzioną w ciele człowieka itp. Twierdził, że jest samym Stwórcą Wszechświata i że ma władzę odpuszczania grzechów. Trudno powiedzieć, czy takie przekonanie Żydom wydało się bardziej szalone niż utożsamianie się człowieka z jajem sadzonym. Także dla niechrześcijanina musi mieć ono podobną rangę.

Ponownie jednak trzeba by uznać Jezusa jednocześnie za wzór moralny i osobę skrajnie szaloną. Łatwo tu dostrzec problem ze spójnością tego stanowiska.

Zanim przejdziemy do trzeciej możliwości należy wspomnieć o jeszcze jednej kwestii związanej z opcjami kłamca/szaleniec. Niektórzy mogą twierdzić, że błędnie jest uznawać słowa Jezusa o Jego tożsamości z Ojcem, za stwierdzające cokolwiek innego niż to, że On po prostu wykonuje wolę Ojca. Zgodnie z tym ujęciem Jezus miał na myśli jedynie to, że wola Ojca i Jego wola jest taka sama, a nie dosłownie, że On i Ojciec są jednym. Przyjmując jednak taką interpretację, trzeba jednocześnie uznać, że Jezus nie potrafił się wysłowić i to w sprawie, która, jak widać, wcale nie jest taka trudna do wyrażenia. Dałby się zabić z powodu nieporozumienia, którego można było łatwo uniknąć. Byłby prawdziwym głupcem.

Zostaje więc już tylko jedna możliwość.

 

Pan

Jeśli nie da się w logicznie spójny sposób utrzymywać, że Jezus był kłamcą, czyli szatanem, lub głupcem albo że był szaleńcem, to pozostaje jedyna możliwość: był tym, za kogo się podawał. Jak pisał Lewis:

 

Trzeba wybierać. Ten człowiek albo był i jest Synem Bożym – albo jest szaleńcem, lub czymś jeszcze gorszym. Możesz kazać Mu się zamknąć jako głupkowi, możesz na Niego napluć i zabić Go jako wcielonego demona, albo możesz upaść mu do stóp i nazwać Go Panem i Bogiem. Ale nie prawmy protekcjonalnych bzdur, że był wielkim człowiekiem i nauczycielem. Tej możliwości nam nie zostawił. Ani wcale nie zamierzał6Lewis, Chrześcijaństwo po prostu…,  s. 60..

 

A jeśli był Panem, to co z tego wynika? Wszystko.

Redakcja Contra Gentiles

Przypisy:

  • 1 Słowa Milla cyt. za Josh McDowell, Przewodnik apologetyczny, tłum. Aleksandra Czwojdrak, Oficyna Wydawnicza „Vocatio”, Warszawa 2002, s. 155.
  • 2 Clive Staples Lewis, Chrześcijaństwo po prostu, tłum. Piotr Szymczak, Poznań 2002,  s. 87.
  • 3 Lewis, Chrześcijaństwo po prostu…, s. 59.
  • 4 Lewis, Chrześcijaństwo po prostu…,  s. 60.
  • 5 Lewis, Chrześcijaństwo po prostu…, s. 60-61.
  • 6 Lewis, Chrześcijaństwo po prostu…,  s. 60.

Dodaj komentarz