Problem cierpienia. Programy naprawy

Cierpienia horrendalne i zbędne

Myśliciele chrześcijańscy najczęściej tłumaczyli pojawienie się zła w świecie wolną wolą istot stworzonych. Tylko wola może być zła i to ona, a nie Bóg, odpowiada za nieszczęścia, które spotykają ludzkość. Z tego punktu widzenia świat zawiera być może wiele cierpienia, ale nie zło, gdyż nie jest ono rzeczą, lecz złym wykorzystaniem rzeczy stworzonych. Taka odpowiedź wymaga paru dopowiedzeń. Jej najsłabszą stroną jest to, że rozwiązując problem zła, ignoruje problem cierpienia. Z jej punktu widzenia prawdziwym złem jest grzech, to znaczy nieposłuszeństwo woli Boga, ale nie ból, smutek, depresja czy inne negatywne stany emocjonalne i świadome.

Jeśli zgodzimy się z powyższym zarzutem, to dostrzeżemy, że chrześcijaństwo powinno odpowiedzieć nie tylko na problem zła jako takiego, ale również na problem cierpienia. Po pierwsze, szczęście wieczne wyobrażamy sobie jako stan, w którym Bóg otrze z naszej twarzy wszelką łzę. Usunie nie tylko grzech i niegodziwość serca, ale również ból cielesny i płacz duszy.

 

Cierpienie nie tylko uszlachetnia, ale również i degeneruje; nie tylko oczyszcza wiarę w Boga, ale i od Niego odpycha. Istnieje pewien limit wytrzymałości na doznawane nieszczęścia, którego przekroczenie skutkuje zniszczeniem osobowości i charakteru. Nie jest zbyt pesymistyczną ocena, że wielokrotnie w historii ludzkości był on przekraczany. Wtedy gdy tak się dzieje, mamy do czynienia z cierpieniami horrendalnymi.

 

Gdybyśmy się dowiedzieli, że czekający nas raj to świat pozbawiony zła, ale w którym mimo wszystko możliwe są strapienia i niepokój, to czy uznalibyśmy go za miejsce niewypowiedzianego szczęścia? Najprawdopodobniej nie, a to pokazuje, że nie postrzegamy cierpienia jako rzeczywistości moralnie neutralnej. Wręcz odwrotnie, mamy nadzieję, że Bóg na krzyżu i w swym Zmartwychwstaniu pokonał nie tylko zło, ale również i cierpienie. Zwróćmy także uwagę, że odpowiedzi, które przewinęły się w tekście Problem zła, a które wskazują na szczególną rolę doświadczenia negatywnych stanów świadomych, poprzez które Bóg wydobywa z nas większe dobro oraz testuje nasze przywiązanie do Niego, choć są zasadniczo słuszne, nie mogą być zastosowane do wszystkich przypadków cierpienia. Istnieją bowiem cierpienia zbędne, a zatem takie, które, jak się zdaje, niczemu nie służą. Bohater powieści Ericha Marii Remarque’a Na Zachodzie bez zmian, Paul Bäumer, przeżywszy krwawą jatkę I wojny światowej, ginie w dniu ogłoszenia zawieszenia broni na froncie zachodnim. Postać ta jest oczywiście kreacją literacką, ale u Remarque’a reprezentuje faktyczne ofiary takich bezsensownych wydarzeń, których cierpienie wydaje się, że nie służy żadnemu celowi. Ponadto cierpienie nie tylko uszlachetnia, ale również i degeneruje; nie tylko oczyszcza wiarę w Boga, ale i od Niego odpycha. Istnieje pewien limit wytrzymałości na doznawane nieszczęścia, którego przekroczenie skutkuje zniszczeniem osobowości i charakteru. Nie jest zbyt pesymistyczną ocena, że wielokrotnie w historii ludzkości był on przekraczany. Wtedy gdy tak się dzieje, mamy do czynienia z cierpieniami horrendalnymi. Można jeszcze od biedy uznać, że przestępstwa rewolucji kulturalnej w Chinach posłużyły ukazaniu radykalnego zła komunistycznej utopii, ale przecież cel ten byłby osiągnięty bez wszystkich monstrualnych okropieństw, które jej towarzyszyły. Istnieją ponadto cierpienia zarówno zbędne, jak i horrendalne, tak jak męczarnie córki Josefa Fritzla, który przez dwadzieścia cztery lata więził ją i gwałcił w piwnicy własnego domu. Nikt nie może twierdzić, że Bogu wydarzenie to było potrzebne do tego, by zaszło jakieś wyższe dobro. Powyższe przykłady skłaniają do wniosku, że nawet jeśli oddzielimy od siebie problem zła i problem cierpienia, to również i ten drugi jest wyzwaniem dla wierzących w Boga: dlaczego Stwórca świata dopuszcza do pojawienia się w świecie cierpień horrendalnych i zbędnych?

 

Przyroda jest okrutna. Każde stworzenie walczy o przetrwanie, a jego zmagania mogą być zwieńczone sukcesem wyłącznie kosztem innego życia. Nie trzeba dodawać, że konsekwencją walki o byt jest niezmierzona ilość cierpienia istot czujących, a skutkiem selekcji naturalnej eliminacja najsłabiej przystosowanych, co wydaje się iść w poprzek naszym oczekiwaniom wobec organizacji świata, jeśli zarządzałby nim litościwy Stwórca.

 

Dlaczego zwierzęta cierpią? Darwin a problem zła

Jeśli z kolei stwierdzimy, że również cierpienie jest problematyczne w świetle wiary w Opatrzność, to otworzą się przed nami nowe obszary zjawisk do wyjaśnienia. Nie każde wydarzenie, którego skutek stanowi ból, strata bądź choroba, jest powodowane wolną wolą człowieka. Byłoby na przykład przesadą oskarżać nasz gatunek za trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów. Nie każdy wirus czy bakteria atakujące nasze organizmy są efektami pomyłkowego działania człowieka. Wiele ludzkiej krzywdy zrodziło się w wyniku działań przyczyn naturalnych. Kolejny kamyk do ogródka wierzących dorzucił Karol Darwin swoją teorią ewolucji. Teoria ta wyjaśnia różnorodność gatunków na kuli ziemskiej dwoma mechanizmami: walką o byt i selekcją naturalną. Żaden z tych dwóch procesów sam w sobie nie przeczy istnieniu Boga ani Jego stwórczej potędze. Zdawał sobie z tego sprawę również Darwin. Można bowiem sobie wyobrazić, że Bóg chcąc stworzyć człowieka, posłużył się pewnymi narzędziami, takimi jak dobór naturalny, by po paru miliardach lat istnienia życia na naszej planecie pojawił się nasz gatunek. Ale tu, zdaniem Darwina, zaczynają się schody. Nie mógł się on pogodzić z wizją, wedle której miłosierny Bóg posługuje się w realizacji swych zamierzeń tak okrutnymi mechanizmami, jak walka o byt czy przetrwanie najlepiej przystosowanych.

Przyroda jest okrutna. Każde stworzenie walczy o przetrwanie, a jego zmagania mogą być zwieńczone sukcesem wyłącznie kosztem innego życia. Nie trzeba dodawać, że konsekwencją walki o byt jest niezmierzona ilość cierpienia istot czujących, a skutkiem selekcji naturalnej eliminacja najsłabiej przystosowanych, co wydaje się iść w poprzek naszym oczekiwaniom wobec organizacji świata, jeśli zarządzałby nim litościwy Stwórca. W autobiografii Darwin zanotował pytanie: „Jaka jest korzyść z cierpienia milionów niższych istot przez niemal nieskończony czas?”. Swoimi wątpliwościami dzielił się z przyjaciółmi: czy Bóg specjalnie stworzył pasożytnicze osy, by ich larwy dorastały wewnątrz ciała żywych gąsienic? – pytał się jednego z nich, Asy Graya. Stworzenie w świetle teorii ewolucji jest areną nieustannych zapasów na śmierć i życie, w których obowiązuje tylko jedno prawo – prawo silniejszego. Niemożliwe więc, zdaniem Darwina, by to Bóg stał za organizacją tego smutnego widowiska, w którym zwycięzcą okazuje się okrutniejszy, bardziej bezwzględny i sprytniejszy. Ponadto za cierpienia zwierząt nie można obwinić wolności ludzkiej, ponieważ nie mamy wpływu na prawa przyrody, nie mówiąc już o tym, że mechanizmy ewolucyjne zaczęły działać na długo przed pojawieniem się gatunku ludzkiego. Podobne rozważania doprowadziły Darwina do ateizmu.

Do analogicznych wniosków dochodzą również współcześni biolodzy. Najsłynniejszy z nich, Richard Dawkins, zastanawiał się nad kwestią konieczności mechanizmów ewolucyjnych. Zarzuty Darwina zakładają, że Bóg mógłby osiągnąć swoje cele w mniej drastyczny sposób. Dawkins dopuszcza jednak myśl, że być może jest inaczej. Być może stworzenie człowieka jest możliwe wyłącznie dzięki okrutnym procesom przyrodniczym. Czy zwalniałoby to Boga z odpowiedzialności za cierpienie? Zdaniem Dawkinsa: nie, gdyż wtedy należałoby zapytać, dlaczego Bóg nie stworzył na przykład genu, który w efekcie niwelowałby ból. Działanie takiego genu mogłoby się dla przykładu objawiać w chwili śmierci, tak by zaoszczędzić zwierzęciu cierpień agonii. W ten sposób Bóg znacząco eliminowałby potężną część cierpienia ze świata zwierząt, nie zmieniając biegu historii naturalnej, dla której być może ból i odczuwanie bólu jest czymś niezbędnym. Stąd Dawkins podtrzymuje zarzuty Darwina: okrucieństwo przyrody skłania do wniosku, że jej twórcą nie jest miłosierny Bóg.

Opór świata tworzy wolność

Problem, który stoi przed wierzącym, a który wyłania się z problemów podnoszonych przez teorię ewolucji, to kwestie cierpienia zwierząt oraz cierpienia będącego skutkiem katastrof naturalnych i chorób. Moim zdaniem odwołanie się do wolności wciąż pokazuje drogę do pogodzenia faktu cierpienia (również zbędnego i horrendalnego) z jednoczesnym istnieniem miłosiernego i potężnego Boga, ale oczywiście strategia ta wymaga dopracowania. Według obrony usprawiedliwiającej Boga z cierpienia poprzez odwołanie się do konieczności zaistnienia istot wolnych w świecie, wolna wola nie jest jakimś przedmiotem, który można zwyczajnie komuś dać lub go zabrać, lecz jest procesem czy też zdolnością wykluwającą się w specyficznych okolicznościach. Podobnie jest zresztą z większością umiejętności, które nabywamy w ciągu naszego życia. Dla przykładu, nie można komuś po prostu przekazać zdolności do przebiegnięcia stu metrów poniżej 10 sekund. Ktoś może oczywiście dysponować talentem do biegania i być obdarzony doskonałymi warunkami fizycznymi, ale bez reżimu treningowego i ciężkiej pracy nie osiągnie takiej dyspozycji. Jeśli wolność jest porównywalną zdolnością, to warto się zastanowić, jakie byłyby sprzyjające okoliczności jej rozwoju. Zdaniem niektórych myślicieli i teologów chrześcijańskich, takim koniecznym warunkiem pojawienia się istot wolnych są bezosobowe prawa przyrody, czyli pewna regularność i powtarzalność zjawisk fizycznych i biologicznych, która pozwala nam je opisać i przewidywać. Wedle tej koncepcji, istota wolna, żeby rzeczywiście mogła cieszyć się wolnością, oprócz dysponowania wolną wolą potrzebuje świadomości swojej wolności. Inaczej nie będzie z niej korzystała i ten najwyższy dar Bożej dobroci pozostanie bezużyteczny, tak jak osoba, która nie wie, że odziedziczyła ogromną fortunę po swojej ciotce z Ameryki, nie będzie wydawała ogromnych sum pieniędzy mimo ich posiadania.

 

Potrzebujemy doświadczenia regularności świata natury, by narodziło się w nas doświadczenie wolności, a potrzebujemy tego doświadczenia, by móc świadomie używać tego daru. Z drugiej strony działanie bezosobowych praw natury powoduje wiele cierpień: lew pożera bezbronne cielę antylopy, zwierzęta giną z pragnienia w trakcie suszy i tym podobne. Poszczególne przypadki cierpienia nie są potrzebne, by pojawiła się wolność, ale stanowią one skutek istnienia praw przyrody, które są niezbędne w procesie wyłaniania się wolnej woli.

 

Idąc dalej w naszych rozważaniach, należy zauważyć, że poczucie wolności rodzi się z doświadczenia oporu materii. Tylko wtedy bowiem, gdy świat jest rządzony przez stałe i bezosobowe prawa przyrody, człowiek może się nauczyć rozróżniania między wydarzeniami, na które nie ma wpływu, a wydarzeniami od niego zależnymi. Jeśli w świecie panowałby chaos zjawisk, na przykład w jednym wypadku po naciśnięciu spustu pistoletu wylatywałaby kula, ale w drugim z lufy wyrastałaby piękna róża, nigdy byśmy się nie dowiedzieli, czy dane zdarzenie jest rezultatem mojego działania czy nie. Nie wiedzielibyśmy na przykład, czy wypuszczenie filiżanki z dłoni jest skutkiem mojego gapiostwa czy świat znowu zadziałał w kompletnie nieprzewidywalny dla nas sposób. Potrzebujemy więc doświadczenia regularności świata natury, by narodziło się w nas doświadczenie wolności, a potrzebujemy tego doświadczenia, by móc świadomie używać tego daru. Z drugiej strony działanie bezosobowych praw natury powoduje wiele cierpień: lew pożera bezbronne cielę antylopy, zwierzęta giną z pragnienia w trakcie suszy i tym podobne. Poszczególne przypadki cierpienia nie są potrzebne, by pojawiła się wolność, ale stanowią one skutek istnienia praw przyrody, które są niezbędne w procesie wyłaniania się wolnej woli. Ponieważ zaś wolność jest warunkiem więzi miłości i przyjaźni ze stworzeniami zdolnymi do takich relacji, Bóg decyduje się na stworzenie świata, którego mechanizmy, choć mogą wywoływać niepożądane skutki uboczne, prowadzą do upragnionego celu wolności.

 

Książę tego świata też jest wolny

Innym wyjaśnieniem cierpienia wywoływanego przez takie, a nie inne funkcjonowanie przyrody, posłużył się wspominany w pierwszej części tego krótkiego cyklu święty Augustyn. Co prawda, nie mógł on wiedzieć, że człowiek pojawił się stosunkowo późno na arenie dziejów życia na kuli ziemskiej, ale przecież i on obserwował okrucieństwo w świecie przyrody czy też przerażające efekty katastrof naturalnych. Mógł więc zadać sobie dokładnie te same pytania, co my teraz. Według Augustyna, za zło cierpienia zwierząt czy też za zło wynikające z działania natury odpowiedzialna jest wolność istot stworzonych, ale tym razem nie człowieka, lecz upadłych aniołów, które na mocy swych wolnych decyzji potrafią sprowadzić na świat materialny klęski i ból. Okrucieństwo przyrody wynikałoby z tego punktu widzenia z zamieszania, jakie diabelska wola celowo sprowadza na świat stworzony przez Boga. Doktryna chrześcijańska mówi o buncie części aniołów – istot potężnych i wolnych, które sprzeniewierzyły się swemu Stwórcy. Ich działanie, wedle Augustyna, zakłóca funkcjonowanie świata, który pierwotnie był zaplanowany jako pełen pokoju i harmonii dla wszystkich istot czujących. Ten plan ujawnia w Piśmie Świętym choćby wizja czasów mesjańskich u proroka Izajasza. Zgodnie z nią „wilk będzie przebywał z owieczką, pantera ułoży się obok koźlęcia, cielę z lwem razem paść się będą, a mały chłopiec będzie je prowadził” (Iz 11,6).

Na poparcie hipotezy biskupa z Hippony można podać szereg racji pochodzących z Pisma Świętego. Po pierwsze, wiemy z Księgi Rodzaju, że Szatan jest istotą przebiegłą, która zaingerowała w szczęście i harmonię Edenu poprzez skuszenie pierwszych rodziców do nieposłuszeństwa Bogu. Wiemy też z Listu do Rzymian, że nieposłuszeństwo istot wolnych dotyka swymi skutkami całe stworzenie, „gdyż zostało poddane marności” i które „woła i cierpi jak rodząca kobieta” (Rz 8,19‒24). Najpoważniejszego dowodu dostarczył Jezus Chrystus, wielokrotnie w Ewangelii nazywając Szatana „władcą tego świata” (J 12,31; J 14,30; J 16,11). Nie zarzucił Szatanowi też kłamstwa, gdy ten ofiarowywał Jezusowi w trzeciej pokusie na pustyni wszystkie królestwa ziemi (por. Mt 4,8–10) – najwyraźniej wiedział, że diabeł jest w stanie spełnić swoją obietnicę.

 

Doktryna chrześcijańska mówi o buncie części aniołów – istot potężnych i wolnych, które sprzeniewierzyły się swemu Stwórcy. Ich działanie, wedle Augustyna, zakłóca funkcjonowanie świata, który pierwotnie był zaplanowany jako pełen pokoju i harmonii dla wszystkich istot czujących.

 

Jeśli akceptujemy, że wolność jest najcenniejszym, choć kosztownym darem Boga dla stworzenia, to powinniśmy przyjąć teorię Augustyna. Jeśli cieszę się, że Bóg szanuje moją wolność czynienia tego, co dyktuje mi w danym momencie moja wola i mój rozum; jeśli uważam, że ostatecznie jest czymś szlachetnym ze strony Boga, że pozwala mi błądzić; że nie poraża mnie na przykład prądem za każdym razem, kiedy zbłądzę myślą lub zaniedbaniem, to powinienem też przynajmniej intelektualnie pojąć, dlaczego Bóg dopuszcza do wolnych działań upadłych aniołów. Stwórca radzi sobie ze skutkami owego przyzwolenia, realizując swoje zamierzenia pomimo knowań diabła. Opierając się na teologii świętego Augustyna, można na przykład spojrzeć na walkę o byt i selekcję naturalną jako na ingerencję radykalnego zła w świat stworzony. Bóg do niej dopuścił, gdyż i tak w swej wszechmocy doprowadził nawet w tych skrajnie niesprzyjających warunkach do pojawienia się swego obrazu i podobieństwa w świecie materialnym, czyli do powstania człowieka.

 

Czy jesteśmy bezsilni wobec zła?

Niektórzy będą jednak dostrzegali w powyższym usprawiedliwieniu istotne niedociągnięcia. Czy według obrazu, który przed chwilą naszkicowałem, nie jest tak, że Bóg wydaje nas na pastwę działania istot złośliwych i okrutnych? Nawet jeśli działoby się tak ze szlachetnych pobudek, to jaki sens miałoby wtedy mówienie o Bogu jako o ojcu ludzi? Znany angielski pisarz i chrześcijański apologeta Clive Staples Lewis zauważał, że doświadczenie bezsilności wobec cierpienia potrafi być większym zagrożeniem nawet dla niezwykle mocnych fundamentów wiary niż samo doświadczenie cierpienia. Dlatego tak pilna jest odpowiedź na pytanie o to, czy faktycznie jesteśmy bezsilni wobec zła i czy Bóg pozostawił nas względem niego bezbronnymi.

 

Autor Manifestu komunistycznego wierzył w zbawienie od zła, a co charakterystyczne, sprowadzał je z zaświatów do naszej rzeczywistości. Odnajdujemy zatem u Marksa zaskakująco religijny motyw działania ludzkości, jakim jest budowa tu na ziemi królestwa Bożego, przy czym hasło to powinno kojarzyć się nam z wezwaniem Chrystusa z Ewangelii.

 

Program naprawy zła według Marksa

Szukanie odpowiedzi zacznę od najpopularniejszych dziś niechrześcijańskich propozycji radzenia sobie ze złem, a za takowe uważam recepty marksizmu i kapitalizmu. Dla Jeana-Jacques’a  Rousseau czy Karola Marksa korzeniem wszelkiego zła była własność prywatna i stojąca za nią ludzka chciwość. To ona sprawia, że właściciel narzędzi produkcji alienuje robotnika od wytworów jego pracy i w ten sposób odbiera mu jego wolność i zdolność do samostanowienia. Wizja marksistowska jest pełna niemalże religijnego natchnienia i optymizmu. Zdaniem Marksa, wystarczy naprawić niesprawiedliwość stosunków produkcji, by w świecie zapanowała era szczęśliwości. Autor Manifestu komunistycznego wierzył w zbawienie od zła, a co charakterystyczne, sprowadzał je z zaświatów do naszej rzeczywistości. Odnajdujemy zatem u Marksa zaskakująco religijny motyw działania ludzkości, jakim jest budowa tu na ziemi królestwa Bożego, przy czym hasło to powinno kojarzyć się nam z wezwaniem Chrystusa z Ewangelii. Tłumaczy ono zadziwiający dwudziestowieczny mariaż chrześcijaństwa z marksizmem w tak zwanej teologii wyzwolenia, która choć została pomyślana na niemieckich wydziałach teologicznych, swe największe sukcesy święciła w Ameryce Południowej. Na dłuższą metę nie da się jednak pogodzić marksizmu z chrześcijaństwem. Dla obu droga ku eschatologicznemu wyzwoleniu wiedzie przez apokalipsę, ale Marks wyobrażał ją sobie jako wydarzenie ziemskie i projektował apokalipsę jako rewolucję proletariatu. Wyrażał nadzieję, że rewolucja zniszczy stary świat, wraz z jego kulturą i moralnością. Marks i całe pokolenia jego następców nie uznawali półśrodków. Jeśli dostrzegali oni w świecie niesprawiedliwość, to w gruncie rzeczy nie zastanawiali się, jak ją naprawić, lecz szykowali broń do obalenia odpowiedzialnych w ich mniemaniu za krzywdę. Nic dziwnego, że marksizm, chcąc leczyć zło przemocą, nie tylko nie wyeliminował cierpienia, ale sprowadził na świat jeszcze więcej łez i krzywd niż jakakolwiek inna ideologia.

 

Wychowawcą ludzkości, wedle teoretyków kapitalizmu, ma być niewidzialna ręka rynku – to ona pokieruje ludzką żądzą posiadania w taki sposób, że wszyscy będą jej beneficjentami, a to dzięki wprowadzaniu na rynek nowych towarów, wynalazków i usług.

Chciwość lekarstwem na cierpienie? Naprawa zła według kapitalizmu

Na przeciwległym biegunie od marksizmu znajduje się kapitalizm, który również dostrzega zło biedy, lecz jej przyczyny nie upatruje w wyzysku, ale w słabym rozwoju handlu i techniki. Do poprawy naszej sytuacji chce użyć najmroczniejszych ludzkich motywacji, takich jak egoizm, chciwość i pragnienie rywalizacji. Kapitalizm tworzy dla nich nową arenę. Ubite pole bitwy ma zostać zastąpione wolnym rynkiem. Już Immanuel Kant dowodził, że handel międzynarodowy jest jednym ze skuteczniejszych środków prewencyjnych przeciwko wojnom. Jak pisał Rüdiger Safranski, konkurencja w kapitalizmie okazuje się „błogosławioną namiastką zabijania”. Wychowawcą ludzkości, wedle teoretyków kapitalizmu, ma być niewidzialna ręka rynku – to ona pokieruje ludzką żądzą posiadania w taki sposób, że wszyscy będą jej beneficjentami, a to dzięki wprowadzaniu na rynek nowych towarów, wynalazków i usług. Podobnie jednak jak marksizm, kapitalizm nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Co prawda wyprowadza narody z biedy znacznie skuteczniej niż socjalizm, ale niesie ze sobą nowe problemy i wyzwania. Jego krytycy, tacy jak Daniel Bell i Christopher Lasch, wskazują, że jego kosztem jest pojawienie się w społeczeństwach kapitalistycznych mentalności narcystycznej, wyizolowania z więzów rodzinnych, skupienia wyłącznie na własnych potrzebach. Osoba ludzka redukowana jest do funkcji klienta, a bujnemu rozwojowi rynku zazwyczaj towarzyszy upadek kultury duchowej. Kapitalizm nie czyni z nas ludzi sytych mających czas na lekturę wybitnych dzieł literackich, lecz diabetyków.

 

Marksizm nie wierzy w zło jednostki i całą winę za nieszczęścia ludzkości przerzuca na bezosobowe struktury, stosunki społeczne, fałszywą świadomość i tak dalej. Myśl wolnorynkowa z kolei naiwnie sądzi, że w katalogu ludzkich wad można bezkarnie przestawić znak minus na plus i mroczne strony ludzkiej natury ‒ takie jak żądza dominacji nad drugim, gromadzenia dóbr materialnych i przyjemności ‒ potraktować jako cnoty.

 

Chrześcijański program walki ze złem

Marksizm i kapitalizm to skłócone dzieci jednego rodzica – oświecenia, które z pewnej perspektywy można uznać za herezję chrześcijańską. Zarówno chrześcijaństwo, jak i myśl oświeceniowa wierzy w racjonalną naturę człowieka oraz ufa w jego przyszłe zbawienie, ale oświecenie odrzuca chrześcijański dogmat o grzechu pierworodnym. Widać to po Kancie czy Marksie, którzy nie dość poważnie przeanalizowali problem zła. Marksizm nie wierzy w zło jednostki i całą winę za nieszczęścia ludzkości przerzuca na bezosobowe struktury, stosunki społeczne, fałszywą świadomość i tak dalej. Myśl wolnorynkowa z kolei naiwnie sądzi, że w katalogu ludzkich wad można bezkarnie przestawić znak minus na plus i mroczne strony ludzkiej natury ‒ takie jak żądza dominacji nad drugim, gromadzenia dóbr materialnych i przyjemności ‒ potraktować jako cnoty. Oświecenie twierdziło, że zbawienie jest do osiągnięcia siłami ludzkiego rozumu już w niedalekiej przyszłości. Pokładało nadzieję w tym, że rozwój nauki i techniki przyczyni się do coraz większej empatii i wykorzeni wszelkie problemy świata. Chrześcijaństwo, choć nie potępia prób wprzęgnięcia rozumu w wysiłki poprawy naszej egzystencji, to zdaje sobie sprawę z nienaprawialnego ludzkimi siłami skażenia świata ludzkiego, które nazywa grzechem pierworodnym. Zdaje sobie sprawę, że ignorowanie tego dogmatu jest jednym z najpoważniejszych źródeł krzywd i nieszczęść, które spadły na ludzkość w XX wieku. Dlatego chrześcijaństwo swe nadzieje na zbawienie pokłada w Bogu, a co więcej: uważa, że nie jest ono przed nami, lecz już zostało nam podarowane wraz ze zwycięstwem Chrystusa nad śmiercią. Zbawienie nie jest więc sprawą przyszłości. Co prawda musimy poczekać, aż w pełni ujawnią się owoce Chrystusowego odkupienia ‒ być może w całej okazałości będziemy je podziwiać dopiero w życiu wiecznym ‒ ale jego ziarno zostało już posiane. Nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać rozwoju królestwa Bożego. Trudno o bardziej optymistyczne spojrzenie na ludzkość i historię niż to prezentowane przez chrześcijaństwo.

 

Walka jest pierwszą reakcją chrześcijanina na zło.

 

Religia jako opium dla ludu?

Znany jest zarzut Karola Marksa względem prezentowanego powyżej chrześcijańskiego punktu widzenia. Dla Marksa, a później Lenina, taki pogląd byłby dowodem na to, że religia jest opium dla mas, to znaczy środkiem znieczulającym i pozbawiającym ich rewolucyjnej czujności oraz chęci walki o lepszy byt. Nic bardziej mylnego. Jezus w Ewangelii nie usypia niczyjej czujności. Wręcz przeciwnie, widzimy Go chodzącego po Galilei i uzdrawiającego wszystkich chorych i opętanych. Gdy Jan Chrzciciel wysłał swych uczniów do Jezusa z zapytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść?”, Chrystus odpowiedział: „Idźcie i opowiedzcie Janowi, co widzieliście i co słyszeliście: niewidomi odzyskują wzrok, kulawi chodzą, trędowaci stają się czyści, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głoszona jest dobra nowina” (Łk 7,20‒23). Nie ma w tym opisie apatii i zrezygnowanego pogodzenia się z cierpieniem ludzkim. Walka jest pierwszą reakcją chrześcijanina na zło.

 

Miłość silniejsza niż zło i cierpienie

Chrześcijaństwo głosi, że zbawienie przyszło przez krzyż. Jak rozumieć to twierdzenie? Po pierwsze wskazuje przez to, że Bóg pokonuje zło, ale nie w sposób spektakularny. Wszystkim tym, którzy wołają: „Gdzie jest Bóg?” w obliczu nieprzebranej historii ludzkich cierpień, Ewangelia odpowiada, że sprawiedliwość nadejdzie, ale nie poprzez nową przemoc i zniszczenie. Bóg nie odpowiada złem za zło. Jezus pokornie poddaje się swoim ciemiężycielom. Nie złorzeczy im, ale modli się o przebaczenie dla ich czynów. Bóg nie uznaje metod przemocy, gwałtu, złości, kłamstwa. Często wyobrażamy sobie sprawiedliwość Boga jako wyrównanie rachunków. Apokalipsa wedle tych wyobrażeń ma być czasem Bożej zemsty na wszystkich, którzy lekceważyli Dekalog. Wizja sadystów, tyranów i ludobójców w piekle może nam sprawiać przyjemność, ale nie taka lekcja płynie z Golgoty. Śmierć Jezusa na krzyżu uczy, że Bóg zna tylko jedną metodę walki ze złem, a jest nią miłość. Oceniając ją powierzchownie, można by ją uznać za skrajnie nieskuteczną. Doprowadziła przecież Syna Bożego do śmierci przeznaczonej ostatnim złoczyńcom w opuszczeniu przez własny naród i większość przyjaciół. Jednak miłość ostatecznie zwycięża. Posłuszne przyjęcie śmierci krzyżowej przez Jezusa zostaje nagrodzone Zmartwychwstaniem. Chrześcijaństwo w ten sposób obwieszcza światu: co prawda zło istnieje i jego istnienie jest dla nas tajemnicą, ale jest coś mocniejszego od zła, choć na razie wydaje się, że to ono jest górą. Tym czymś jest miłość Boga i dar Jego życia.

 

Jezusa na krzyżu uczy, że Bóg zna tylko jedną metodę walki ze złem, a jest nią miłość.

 

Co zrobić z cierpieniem bezsensownym?

Po drugie, śmierć krzyżowa Jezusa pokazuje, że są w życiu człowieka takie wydarzenia, z którymi nie jesteśmy już w stanie walczyć, na które nie jesteśmy w stanie nic poradzić. Takim zdarzeniem może być śmiertelna choroba, niesprawiedliwe oskarżenia i plotki kolportowane publicznie, a także nałóg. Krzyż Chrystusa odpowiada na pytanie o godne przeżywanie takich cierpień. Wskazówek dostarczył święty Paweł, który w Liście do Kolosan pisał: „W moim ciele dopełniam braki cierpień Chrystusa za Jego Ciało, którym jest Kościół” (Kol 1,24), zaś w Liście do Galatów: „Żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Jezus zatem żyje w swoich wiernych. Ale jakie jest to życie? Skład Apostolski streszcza je w jednym zdaniu: „umęczon pod Ponckim Piłatem. Ukrzyżowan, umarł i pogrzebion”. Dopełnianie braków cierpień Chrystusa to przeżywanie na nowo w sobie życia Zbawiciela. Gdy jesteśmy konfrontowani z cierpieniem, z którym nie możemy sobie poradzić i nie może sobie poradzić również współczesna medycyna, ekonomia czy nauka, to może to oznaczać, że Jezus chce w nas na nowo przeżywać swą drogę krzyżową, ukrzyżowanie, a nawet śmierć. Chce uczynić nasz ból częścią swojego. A ten ból i cierpienie Jezusa mają wartość zbawczą. Zauważmy na marginesie, że w związku z tym chrześcijanin nie musi być osobą, której się lepiej życiowo powodzi, choć oczywiście nie jest to wykluczone. Jeśli wierzący to ten, kto ściślej się jednoczy z Jezusem, to nie tylko z Jezusem zmartwychwstałym, lecz również w aspekcie Jego ukrzyżowania i ziemskiego cierpienia. I właśnie dlatego cierpienie naznacza życie wielu świętych.

Tylko raz w Ewangelii znajdujemy pochwałę cierpienia – w błogosławieństwach Kazania na Górze. Ale na ich zakończenie Jezus dodał: „Jesteście szczęśliwi, gdy was znieważają, prześladują i oczerniają z mojego powodu” (Mt 5, 11). Nie jest to więc postawa wywieszenia białej flagi na widok oceanu ludzkich nieszczęść. Chrześcijaństwo w dogmacie o grzechu pierworodnym dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że koniec końców, mimo naszej niezgody i wydanej mu walki, cierpienie pozostanie nieodłącznym elementem ludzkiego losu. Można się na to buntować, można próbować je eliminować poprzez rozwój nauki, ekonomii czy rewolucje polityczne, ale tylko chrześcijaństwo prezentuje na nie sensowną i całościową odpowiedź: poprzez propozycję przeżywania cierpienia z Jezusem i ze względu na Niego, oferuje przyczynienie się do zbawienia świata – ostatecznego zwycięstwa Boga nad złem.

Marek Dobrzeniecki

Informacje dodatkowe:

Tekst powstał w ramach projektu badawczego „Deus absconditus – Deus revelatus. Problem poznawczej niedostępności Boga i jego rozwiązania”, nr 2018/29/B/HS1/00922, finansowanego ze środków Narodowego Centrum Nauki.