Długa kapitulacja. Trudna droga naukowca od twardego ateizmu do wiary*

Günter Bechly

Długa kapitulacja. Trudna droga naukowca od twardego ateizmu do wiary*

Dr Günter Bechly jest niemieckim paleontologiem, starszym pracownikiem Centrum Nauki i Kultury Discovery Institute oraz starszym naukowcem w Instytucie Biologicznym w stanie Waszyngton. Napisał około 160 publikacji naukowych, opisał ponad 180 nowych gatunków i był doradcą 3 filmów przyrodniczych BBC. W tekście opisuje swoją drogę od niewiary do chrześcijaństwa.

 

Kiedy ateiści słyszą historie nawrócenia, które zaczynają się od: „Byłem zagorzałym ateistą, ale potem… . . ”, zwykle przewracają oczami i wątpią w to twierdzenie. Jednak to właśnie mi się przydarzyło. Byłem 150-procentowym ateistą i materialistą przez prawie czterdzieści lat, zanim rozpocząłem duchową podróż, która ostatecznie, po wielu zwrotach akcji, doprowadziła mnie do wiary w Boga i do chrześcijaństwa. Nie przechodziłem życiowego kryzysu, nie miałem cudownych objawień ani żadnych duchowych doświadczeń. To, co się stało, było wynikiem czysto racjonalnych, naukowych, filozoficznych i historycznych argumentów, które stopniowo zmieniły moje poglądy jako naukowca. Oto moja historia.

 

Dorastałem w średniej wielkości mieście w południowo-zachodnich Niemczech, gdzie znajduje się fabryka Mercedes-Benz. Moi rodzice byli niereligijni. Matka po prostu nie była zainteresowana religią, a ojciec był agnostykiem. Nigdy nie rozmawialiśmy o religii czy o Bogu, nigdy nie modliliśmy się ani nie uczestniczyliśmy w żadnych nabożeństwach. Rodzice chcieli, abym wypisał się w szkole z lekcji religii, która wówczas było obowiązkowa, co spowodowało, że śmiano się ze mnie, że jestem wioskowym ateistą.

 

Po raz pierwszy widziałem kościół od środka, gdy byłem młodzieńcem, ale tylko jako turysta robiący zdjęcia.

 

Od wczesnego dzieciństwa interesowałem się przyrodą i życiem zwierząt. Pożerałem popularnonaukowe książki o historii Ziemi i kosmosu, oglądałem każdy film dokumentalny o historii przyrody emitowany w telewizji. Szybko rozwinąłem silne pragnienie, by zostać przyrodnikiem. Wyobrażałem sobie siebie na wyprawach w tropikalnych dżunglach w poszukiwaniu rzadkich zwierząt.

 

Tylko nauka, bez religii

Jednak moi rodzice woleli, bym nauczył się czegoś bardziej praktycznego i zapewniającego bezpieczeństwo. Uległem im i rozpocząłem praktykę zawodową w administracji publicznej, co mnie śmiertelnie nudziło. Po jakimś czasie postanowiłem uciec od nudnej przyszłości urzędnika i zamiast tego zacząłem realizować swoje marzenie z dzieciństwa. Zarezerwowałem lot do Paramaribo i przeprowadziłem się do Surinamu w Ameryce Południowej. Wraz z miejscowym partnerem biznesowym założyłem firmę zajmującą się wycieczkami safari. Przez dwa lata organizowaliśmy dla miłośników przyrody spływy kajakowe do lasów deszczowych, aż rozpętana wojna domowa nie uniemożliwiła nam dalszą działalność turystyczną.

 

Wróciłem do Niemiec, by studiować biologię i paleontologię na uniwersytetach w Hohenheim i Tybindze, które ukończyłem w 1999 roku ze stopniem magistra biologii i doktora summa cum laude z paleontologii. W tym samym roku miałem szczęście zdobyć wymarzoną pracę jako kurator naukowy ds. bursztynu i owadów kopalnych w dziale paleontologii Państwowego Muzeum Historii Naturalnej w Stuttgarcie, które należy do pięciu najlepszych muzeów historii naturalnej w Niemczech.

 

Niedługo potem poznałem moją żonę, katoliczkę z Austrii. Od czasu do czasu chodziła do kościoła i jako dobry mąż towarzyszyłem jej na mszy. Może myślicie, że „od razu się nawróciłem?” – nic z tego.  Właściwie Kościół nie tylko mnie nie nawrócił, ale wzmocnił moją niechęć do chrześcijaństwa. Moim zdaniem chrześcijanie byli tchórzami pełnymi złudzeń, którzy bali się śmierci i czerpali jakąś masochistyczną przyjemność uważając się za bezwartościowych grzeszników, błagających na kolanach o przebaczenie wyimaginowanego tatusia z nieba. Jakie to obrzydliwe!

 

Moja niereligijność utrwaliła się w bardzo wyraźny antyreligijny ateizm i materializm. Nie wierzyłem w nic nadprzyrodzonego. Moimi bohaterami byli jawni publiczni ateiści i sceptycy, tacy jak Richard Dawkins i James Randi. Filozofia nie interesowała mnie w tym czasie specjalnie, nie zawracałem też sobie głowy twierdzeniami religii czy filozoficznym rozmyślaniem o teizmie. Takie starania postrzegałem jako rodzaj bezwartościowej umysłowej masturbacji. Moja postawa miała w zasadzie nietzscheański charakter, interesowałem się wyłącznie nauką. Co ciekawe, z czasem zmieniło się to w taki duchowy rollercoaster, którego nigdy sobie nie wyobrażałem.

 

Od fizyki do metafizyki

Wszystko zaczęło się, gdy zbliżałem  się do czterdziestki. Zainteresowałem się wtedy współczesną fizyką. Czytałem popularne książki Stephena Hawkinga, Richarda Feynmana, Michio Kaku, Johna Barrowa, Davida Deutscha, Briana Greene’a i innych. Zafascynował mnie dziwny charakter mechaniki kwantowej i teorii względności, a także oszałamiające implikacje współczesnej kosmologii.

 

Chociaż zaczynałem od materialistycznego, mechanistycznego widzenia wszechświata, wkrótce odkryłem pewne implikacje współczesnej fizyki, które nie pasowały do ​​tak przestarzałego XIX-wiecznego światopoglądu. Z czasem natknąłem się na kolejne problemy, jak kwestie przyczynowości, ontologii czasu i przestrzeni, statusu matematyki i praw natury. To uwikłało mnie jeszcze głębiej w metafizykę z takimi kwestiami jak problem uniwersaliów, jedność i wielość, trwałość tożsamości osoby w czasie, wolna wola i trudny problem świadomości.

 

Wkrótce zdałem sobie sprawę, że materializm jest nie do utrzymania i szukałem nowego światopoglądu, który mógłby wyjaśnić te problemy i nadać sens światu, którego doświadczamy. Najpierw przyjrzałem się niedualistycznej filozofii integralnej i koncepcjom niedualistycznym, a także myśli Wschodu. Ze względu na moje zamiłowanie do przyrody, czułem dziwny pociąg do neopogańskiej duchowości Ziemi i badałem systemy wierzeń od druidyzmu i wikki po pogaństwo nordyckie, które również znacznie lepiej współgrały z moimi nietzscheańskimi skłonnościami. Ale ostatecznie żaden z tych poglądów nie spełnił moich poszukiwań spójnego światopoglądu i jak na mój gust, były one zbyt zaangażowane w banialuki New Age.

 

Studiowałem również „filozofię procesu” – myśl, że rzeczywistość składa się z dynamicznych procesów, a nie trwałych bytów. Stałem się prawdziwym nerdem filozofii procesu, a w 2010 roku nawet nazwałem nowy gatunek kopalnych ważek imieniem filozofa procesu, Alfreda Northa Whiteheada.

 

Nieplanowane odkrycia

Mniej więcej w tym czasie zetknąłem się również z teorią inteligentnego projektu [ID], choć z zupełnie innych powodów. W 2009 roku z okazji Roku Darwina kierowałem w naszym muzeum projektem dużej specjalnej wystawy poświęconej ewolucji. Wystawę poświęcono 200. rocznicy urodzin Darwina i 150. rocznicy wydania jego magnum opus O powstawaniu gatunków. Przygotowując się do tej wystawy, przeczytałem kilka książek krytyków Darwina, ponieważ chcieliśmy je obalić i wykpić.

 

Ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Byłem zaskoczony, że argumenty teoretyków ID nie przypominały zniekształconego obrazu namalowanego przez ich przeciwników. Im więcej badałem argumenty ID, tym bardziej krytykowałem neodarwinizm i stawałem się zwolennikiem ID. Bezpośrednią konsekwencją tej zmiany poglądów było to, że w 2016 roku zostałem zmuszony do rezygnacji z pracy. Ale to już inna historia.

 

Kiedy zaakceptowałem teorię inteligentnego projektu, nadal interesowałem się filozofią procesu, więc moje poparcie dla ID nie miało nic wspólnego z religią, a jedynie z argumentami naukowymi. Zrozumiałem, że neodarwinizmowi po prostu nie udaje się wyjaśnić różnorodności i złożoności życia i że lepiej je wyjaśnia przyjęcie, że miał miejsce dopływ informacji spoza układu. Ta informacja nie musi pochodzić z boskiej, cudownej interwencji, ale oczywiście taki pogląd był też dopuszczalny.

 

Kiedy dalej rozmyślałem o filozofii procesu, natknąłem się na dwa jej fatalne problemy: (1) zgodnie z nią nie może istnieć prawdziwa trwała wolna osoba, ponieważ filozofia procesu postrzega indywidualny umysł jako pewnego rodzaju następujące po sobie zdarzenia, coś jak perły na sznurku; i (2) wynika z niej nieskończona przeszłość, co jest sprzeczne z kosmologią Wielkiego Wybuchu, jak również z argumentami przeciwko możliwości nieskończonego ciągu przyczyn i skutków.

 

Powody przyjęcia teizmu

Wszystko to doprowadziło mnie do frustracji. Na krótko zrezygnowałem z filozofii i poszukiwania spójnego światopoglądu i zabrałem się za organiczne ogrodnictwo. Ale mój ciekawski umysł nie mógł zbyt długo próżnować. W końcu zdecydowałem się przebadać ten system wierzeń, który był ostatnią rzeczą, od której oczekiwałem prawdziwości: klasyczny teizm. Wcześniej przeczytałem wszystkie książki Nowych Ateistów, ale nawet wtedy, jako nie-teista i fan autorów, uznawałem je za dość płytkie i niezadowalające.

 

Ale kiedy zacząłem przeglądać wyrafinowaną apologetykę, zdecydowanie nie znalazłem tego, czego oczekiwałem. Dużo czytałem i oglądałem debaty Williama Lane’a Craiga i innych myślicieli. Dzięki nim poznałem filozoficzne argumenty na rzecz teizmu. Największe wrażenie zrobił na mnie argument z subtelnego dostrojenia wszechświata, argument z rozumu, argument z przygodności (odpowiadający na pytanie: „dlaczego raczej istnieje coś niż nic?”), argument z niepojętej skuteczności matematyki w naukach przyrodniczych i argument na rzecz istnienia Boga jako źródła praw przyrody.

 

Zacząłem od popularnej apologetyki, a potem zagłębiłem się w literaturę akademicką. Nie chciałem zostać teistą, ale przytłaczająca, coraz większa siła argumentów, z których tylko kilka wspomniałem, ostatecznie przekonała mnie, że teizm musi być prawdziwy ponad wszelką wątpliwość. Bóg istnieje!

 

Powody przyjęcia chrześcijaństwa

Ale to nie był jeszcze koniec. Nie mogłem zamknąć oczu ani uszu na argumenty chrześcijańskich apologetów. Twierdzili oni, że istnieją dobre powody i mocne fakty przemawiające za chrześcijaństwem. Wydawało mi się to zaskakujące, ponieważ nigdy wcześniej nie przychodziło mi do głowy, by chrześcijanie dysponowali czymś więcej jak tylko irracjonalną, ślepą wiarą w starożytne bajki stworzone przez niepiśmiennych pasterzy kóz.

 

A jednak spotkałem tutaj inteligentnych i racjonalnych chrześcijan, którzy mocno argumentowali za wiarygodnością Ewangelii, spełnieniem proroctwa i historycznością zmartwychwstania Chrystusa. Argumenty nie były oparte na wierze, ale na danych empirycznych i zwykłych metodach świeckich historyków.

 

Był jednak mały problem: wciąż nienawidziłem chrześcijaństwa i uważałem je za nudne i odpychające – niezgodne z naturą, wrogie ciału, wrogie seksowi i kobietom. Przeprowadziłem szereg dobrze zaplanowanych śledztw i krytycznych ocen wyników, z okresami wiary i niewiary czasami na przemian tego samego dnia. Niemniej jednak z każdym kolejnym badaniem mój opór stawał się coraz słabszy.

 

W międzyczasie zdarzały mi się niezwykłe sytuacje; na przykład mogłem otwarcie bronić racjonalności chrześcijaństwa przed przyjaciółmi, ale w samotności wciąż zadawałem sobie pytanie „czy ty naprawdę wierzysz w te dziwactwa?”

 

Po czasie myślę, że to zdecydowanie dzięki łasce Ducha Świętego nie poddałem się, ale zawsze wracałem, aby poczytać więcej o pozostałych podejrzanych kwestiach, takich jak problem zła, okrucieństwo w Starym Testamencie, anachronizmy biblijne, sprzeczności w Ewangeliach i niewiarygodne cuda – co tylko chcesz. Ostatecznie dotarłem do punktu, w którym fakty i argumenty były tak przytłaczające, a większość moich problemów dotyczących chrześcijaństwa można było rozwiązać, że nie miałem innego wyboru, jak tylko poddać się wezwaniu Chrystusa.

 

Jak więc rozwinęła się moja wiara chrześcijańska od czasu mojego nawrócenia? Właściwie okazało się, że bardzo trudno jest się modlić, jeśli nigdy się nie modliłem przed swoimi pięćdziesiątymi urodzinami. Chociaż zagłębiałem się w Pismo i modliłem się o bardziej bezpośrednie doświadczenie obecności Boga i osobistej relacji z Chrystusem, to jeszcze nic takiego się nie stało. Mam nadzieję, że może z czasem się to zmieni. A może po prostu moim przeznaczeniem jest pozostać chrześcijaninem na płaszczyźnie racji i argumentów, albo może wciąż mam jeszcze do odbycia jakąś część tej niezwykłej podróży?

 

Günter Bechly

 

[*]Oryginał: Günter Bechly, „A Long Surrender. A Scientist’s Arduous Path from Hard Atheism to Faith”, Salvo Fall 2022, #62, https://salvomag.com/article/salvo62/a-long-surrender. Z jęz. ang. tłum. Kazimierz Jodkowski.

 

Günter Bechly